27.05.2015

24. "With you I'm a beautiful mess. It's like we're standing hand in hand with all our fears up on the edge."

Proszę, przeczytajcie notkę od rozdziałem.

- POV Carrie -

-Carrie, Carrie!
Powoli otworzyłam oczy. Ostra biel pomieszczenia zmusiła mnie do natychmiastowego zamknięcia ich. Chciałam się podnieść, ale coś krępowało moje ruchy. Odchyliłam głowę w prawo i uniosłam powieki. Zauważyłam Emmę siedzącą obok.
- W nocy zadzwonili do mnie lekarze i wytłumaczyli, że musiałaś mieć coś w rodzaju ataku paniki. Nie wiem jeszcze, co się dokładnie wydarzyło, ale zemdlałaś i dlatego tu jesteś. - Wyjaśniła.
- Ale... Ja nic nie pamię...


Wtedy do pokoju weszła pielęgniarka.
- Dzień dobry. Przyszłam sprawdzić jak się czujesz. Być może jeszcze po południu będziemy mogli cię wypuścić.
Zmarszczyłam brwi. O co chodzi?
 Ciocia podeszłą bliżej pielęgniarki.
- Jak się ma Ross?
- Bez zmian. Ale mamy dobre przypuszczenia.
- Ja nie rozumiem. – Spojrzałam na kobiety. – Co się dzieje? Co z Rossem?
Pielęgniarka się zaśmiała.
- W nocy, gdy się obudził, poszłaś z nim porozmawiać. Później, z tego co mówił, zasnęłaś tam i musiało ci się coś chyba przyśnić, bo dostałaś bardzo mocnego ataku paniki. Ross się bardzo przejął, ale nic mu nie jest.
Sen… Czyli to był sen?
- Ross żyje?
- A czemu miałby nie? – Uśmiechnęła się do mnie kobieta.
- Uh… Ja… Po prostu… Już nic.
Zarówno ciocia jak i pielęgniarka się zaśmiały.
Nie rozumiałam. Zupełnie straciłam świadomość tego, co się dzieje. Nie wiedziałam już, co jest prawdą, a co tylko snem. Najkoszmarniejszym snem, jaki mógł mi się przyśnić.
- No dobrze. Dość rozmów. Przyszłam cię trochę pokuć. – Wyjaśniła kobieta tak, jakby mówiła o jakimś super przyjemnym zajęciu.

Około 11 przyszedł do mnie Nash. Podniosłam się do pozycji siedzącej, gdy go zobaczyłam i posłałam mu ciepły uśmiech. Ten jednak nie wyglądał na pocieszonego. Usiadł na łóżku obok mnie.
- Potrzebuję z kimś pogadać. – Ta prośba w jego ustach brzmiała wręcz jak błaganie. Jak błaganie o jakieś dobro, którego nigdy nie miał prawa doświadczyć. Zrobiło mi się go jeszcze bardziej żal. Ujęłam jego dłoń i spojrzałam mu w oczy dając znać, że jestem w stanie spełnić jego potrzebę. – Carrie, ja… ja żałuję. Żałuję wszystkiego, co zrobiłem źle. Żałuję, że byłem dla ciebie taki, a ty mimo wszystko teraz masz nade mną litość. Żałuję, że próbowałem cię wkopać, żałuję tego, że nigdy nie stanąłem po stronie dobra, że nie obroniłem cię przed ojcem. Gdyby nie ja, byłoby inaczej i…
- Nie Nash! To nie twoja wina. Byłeś tak wychowany, byłeś wykorzystany. Nie miałeś na to wpływu.
- Ale gdyby…
- Nash! Za późno! Za późno, by myśleć, co by było gdyby! Liczy się teraz i liczy się jutro. Teraz wszystko będzie inaczej.
Zamilkł na kilka chwil, by zaraz znów zabrać głos.
- Podziwiam cię Carrie. Zawsze jesteś miła, zawsze wybaczasz. Mimo wszystko, pozostałaś  silna, ciągle myślisz pozytywnie, jesteś taka uśmiechnięta. Jak? Straciłaś przecież wszystko…
Uśmiechnęłam się i pogładziłam bruneta po włosach.
- Ale nie zostałam z niczym. Życie mi się odpłaciło. Wiesz Nash? Bardzo dużo się nauczyłam przez ten okres. A ta nauka wymagała poświęceń. To było… - zaśmiałam się cicho – niebezpieczne. Wszystkiego nauczyłam się przez Rossa. Będąc z nim zaczęłam rozumieć ludzi, po jego odejściu nauczyłam się, co znaczy tęsknić, nauczyłam się, co tak naprawdę znaczy miłość. Teraz wiem, że to jego kocham. I kocham go tak mocno, że mam świadomość tego, że gdybym go straciła, to dopiero wtedy straciłabym to wszystko, o czym mówisz.
- A gwałt?
- Wiem, że to totalnie głupie i nieroztropne, ale ja jestem w stanie wybaczyć mu także i to. Po prostu wiem, że ode mnie zależy, to jak potoczy się to wszystko, a ja nie chcę być nieszczęśliwa z powodu innego wyboru. Nie chcę by on poszedł w ślady Jake’a. Nash, ja mu pomogę. – Uścisnęłam dłoń bruneta. – Tobie też.
Chłopak się uśmiechnął.
- Kocham cię Carrie. Nie mógłbym mieć lepszej siostry.
Przytuliliśmy się. Po chwili kontynuowałam rozmowę.
- Jak było na komisariacie?
- Chyba dobrze. Policja stwierdziła, że działałem przymusowo. Skupili się tylko na śmierci Jake’a i jak to stwierdzili, uratowałem więcej żyć niż się spodziewam, w chwili gdy go... zabiłem. – Westchnął. Nadal go to bardzo bolało.
- Mają rację. – Uśmiechnęłam się krzepiąco.
- Ale i tak będzie sąd i te sprawy. Ale twój wujek załatwił mi adwokata.
- A co z Rossem?
- Jest w tej samej sytuacji co ja. Z tym, że on nikogo nie zabił. Jedynie ten gwałt i…
- Chwila! – Brunet spojrzał na mnie zbity z tropu. – Powiedział im?
- Nie wiem. Policja przywiozła mnie do szpitala i poszli go przesłuchać. Wiem, że musieli czekać, bo badali Rossa, ale może już są u niego. A jak z nim gadałem, to on stwierdził, że powie wszystko o tym, co zrobił. O tym też.
- Cholera, nie!

Dużo nie myśląc zerwałam się z łóżka chwyciłam metalowy stojak na kółkach, na którym była przywieszona kroplówka. Wybiegłam z pokoju rozglądając się po korytarzu i próbując dowiedzieć się gdzie jestem. Zobaczyłam windę, która wskazywała, że znajduję się na drugim piętrze. Ross leży na czwartym. Wbiegłam po schodach na górę chcąc oszczędzić czasu na jeździe windą i gdy już znalazłam się na właściwym piętrze, zaczęłam szukać na wyczucie jego pokoju. W końcu ujrzałam w oddali jednego komisarza stojącego przy drzwiach. Podbiegłam do niego. Mężczyzna zagrodził mi wejście swoim ciałem.
- Proszę ja muszę tam wejść!
- Trwa przesłuchanie, przykro mi.
- Mam to gdzieś. Potrzebuję się z nim zobaczyć! Też mam coś do powiedzenia w tej sprawie!
- Później do pani przyjedziemy, jeśli będzie potrzeba.
- Ja chcę teraz!
Przepchnęłam się do środka. Tam, na krześle obok łóżka, na którym leżał Ross, siedziała kobieta w mundurze. Podniosła się, gdy mnie zobaczyła.
- A to co?
Zza mnie wyłonił się pierwszy policjant.
- Próbowałem ją zatrzymać, ale… - Facet złapał mnie za ramię chcąc mnie wyprowadzić.
- Jestem Carrie Benson.
Kobieta spojrzała na mnie.
- Zostań. – Zerknęła na Rossa. – To ona?
Blondyn przytaknął ze smutkiem w oczach. O nie, czyli już powiedział. Podeszłam do łóżka.
- Co ty im mówiłeś?
- Prawdę.
- A dokładniej?
- Wszystko! Całą prawdę! Chciałaś odejść a ja ci przeszkadzałem. Teraz będziesz miała spokój.
- Ross,  odbiło ci?
- Nie. Po prostu potwierdź im to, co się stało. Czemu to ukrywasz? Czemu ukrywasz przestępstwo?
Postanowiłam udawać i go uniewinnić.
- Jakie przestępstwo?
Policjantka zabrała głos.
- Gwałt. Ross zeznał, że cię wykorzystał.
Wymusiłam śmiech.
- Słucham?
Wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotkę. Zwłaszcza Ross, który kompletnie stracił rozeznanie w tej sytuacji.
- O co tu chodzi? – Kontynuowała kobieta.
- Chodzi o to, że… - udawałam zawstydzenie – ja… ja to sprowokowałam.
- Chyba nie rozumiem.
- To taki jakby… fetysz. –Teraz naprawdę się wstydziłam tego, co pomyślą o mnie zgromadzeni. Ale grunt, że ja znałam prawdę. – Ja po prostu chciałam zrobić to z Rossem właśnie w ten sposób.
Nastała cisza. Po chwili usłyszałam cichy śmiech kobiety, która zamknęła notes i podeszła w moją stronę.
- Chyba musicie sobie coś wyjaśnić. Do widzenia.
- Do widzenia. – Odpowiedziałam równocześnie z Rossem.
Policjant uchylił czapkę posyłając nam sprośny uśmieszek i wyszedł.

Ross zaczął się śmiać.
- Powiedz, że żartowałaś, błagam.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Czemu miałabym?
- Ty po prostu… To do ciebie nie podobne. Chcesz wiedzieć, co o tym myślę?
Zaśmiałam się.
- Oszczędź mi lepiej. Skłamałam panie Lynch.
- Po co? Tylko ci przeszkadzam, prawda? Mogłabyś ułożyć sobie życie z Cameronem i być szczęśliwa.
- Jesteś idiotą, czy tylko udajesz? Pytasz mnie, czemu ratuję ci tyłek? Naprawdę? Nie wiesz czemu to robię? Myślisz, że zachowałabym się tak, gdyby nie fakt, że cię potrzebuję?
- Ciekawe do czego.- Odpowiedział ze zrezygnowaniem              .
- Ross, co jest z tobą nie tak?!
- To ty jesteś jakaś niestała w uczuciach! Jutro znów zmienisz zdanie! Jak zawsze z resztą…
Moje oczy wypełniły się łzami z irytacji i słabości, które nagle wzięły nade mną górę.
- Ross! Ja cię kocham! Zawsze kochałam! Gdy cię nie było przy mnie, gdy zrobiłeś mi krzywdę, gdy mnie zostawiłeś! Zawsze cię kochałam, nigdy nie przestałam!
Uniósł brwi z zaskoczenia, ale nic nie powiedział. Stałam przed nim jeszcze bardziej słaba.
- Czy to nic dla ciebie nie znaczy?! Czy ja nic nie znaczę?! Ross, ja cię potrzebuję, nie dam rady bez ciebie! I wybaczam ci! Wybaczam ci, słyszysz?!
Zaczęłam płakać i łkać. Chłopak resztką sił podniósł się łóżka i złapał mnie za rękę. Widać było, że sprawia mu to wiele trudu, ale objął mnie swoimi mocnymi ramionami. Spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich ból. Chłopak pochylił głowę, by również móc spojrzeć w moje. Zapadła cisza. Ale mimo tego, miałam wrażenie, jakbyśmy prowadzili dialog. Jakby nasze spojrzenia wymieniały się historiami, przeżyciami, bólem, żalem i smutkiem, które tkwiły w nas całe życie, i z których nie mogliśmy się nikomu wyspowiadać. Rozumieliśmy się bez słów. I wtedy po raz pierwszy od ponad pół roku naprawdę wiedziałam, czego pragnę. I wiedziałam, że on czuje dokładnie to samo.
Blondyn przybliżył swoją twarz do mojej. Nie musiał długo czekać na odpowiedź i nasze usta delikatnie przywarły do siebie. Ten pocałunek był cudowny. Magiczny. Nigdy nie całował mnie z taką pasją, z takim uczuciem. Przybliżył moje ciało do swojego, a jego dłonie owinęły się wokół mnie mocniej, ale mimo to, czułam się, jakbym była otulona skrzydłami anioła. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Nigdy nie traktował mnie tak, jakby się bał, że stanie mi się krzywda, jakby się bał, że mnie straci. Odchyliłam głowę do tyłu.
- Czyli to jesteś prawdziwy ty. – Wyszeptałam.
Blondyn potwierdził mi składając na moich ustach pocałunek.
- I teraz jesteś tylko mój?
Ross odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy za ucho. Uśmiechnął się nie uciekając oczyma od mojego spojrzenia.
- Tylko twój.
Uśmiechnęłam się szczerze, po czym oplotłam dłonie na jego szyi. I choć wąsy tlenowe na twarzy Rossa lekko przeszkadzały, nie przestawałam go całować. Teraz wiedziałam na pewno. Kocham Rossa i dokonałam właściwego wyboru.

______________________

OMG MOJE FEELS BSXUIAGFDSYKLVFRK
Okay, po protu długo czekałam na ten rozdział i jestem cholernie dumna z tego, co udało mi się wyskrobać. Powiadamiam Was, że niedługo również zacznę publikować rozdziały na nowym ff, więc jeśli będziecie chcieli link do prologu to dopiszcie o tym w komentarzu i dajcie na siebie jakieś namiary, najlepiej twitter albo mail.
I w sumie to chyba tyle, przepraszam, że znowu musieliście czekać tyle, ale ja po prostu nie chcę odwalać tu lipy i daję tylko to co w moim poważaniu jest już naprawdę dobre. Może w ten sposób osoby, które przestały to czytać będą chciały wrócić...

To tyle póki co. Do następnego x

Carrie xoxo

1.04.2015

23. "It's the wrong kind of place to be thinking of you. It's the wrong time for somebody new"




- POV Carrie –

Siedziałam w szpitalnej poczekalni, a obok mnie rodzina Rossa. Moja ciocia z podenerwowaniem chodziła po korytarzu. Wszyscy czekaliśmy na wiadomość od lekarzy. Panowała cisza, po chwili przerwała ją Emma.
- Carrie, powiedz, co tam się stało! – Była zdenerwowana, w sumie nie ma co się dziwić.
Jednak nie byłam w stanie odpowiedzieć. To było zbyt trudne.

Wtedy usłyszałam inne kroki. Uniosłam głowę. Ujrzałam wujka idącego z Nashem. Podeszli bliżej. Uśmiechnęłam się do brata.
- Wypuścili go za kaucją. – Wyjaśnił wujek. – Złożył zeznania i powiem wprost, on i Ross wpakowali się w niezłe bagno.
- Zamkną ich? – Spytała z przerażeniem Stormie.
- Ciężko powiedzieć, policja jeszcze przesłucha Rossa… jeśli się obudzi.
- Zayn! – Ciocia rzuciła wujkowi spojrzenie.
Wstałam i podeszłam do Nasha.
- Zostaniesz u nas przez jakiś czas.
- Nie wiem… Mam wrażenie, że twoja ciocia i wujek niezbyt mnie lubią.
- Przestań… - Przewróciłam oczami.

Wtedy drzwi od pokoju Rossa otworzyły się, a ze środka wyszła lekarka.
- Chłopak miał wiele szczęścia. Kula zatrzymała się na żebrze, nie uszkadzając narządów.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
- Więc będzie żył? – Spytał Riker.
- Stracił dużo krwi i na razie jest nieprzytomny. Jeśli nie wybudzi się w ciągu doby, to niestety będzie powód do zmartwień. Ale proszę być dobrej myśli.
- A możemy go zobaczyć?
- Przykro mi, ale póki co lepiej nie. Musimy mieć pewność, że wszystko będzie dobrze, by pozwolić innym do niego wchodzić.
- To może wróćmy wszyscy do domu, ochłońmy i wrócimy tu rano, jak wszystko się wyjaśni. – Zaproponował Zayn.
Mark się zgodził.
- Racja, nic tu po nas.
Wszyscy zaczęli się zbierać, tylko ja siedziałam dalej na swoim miejscu.
- Carrie, chodź. – Spojrzała na mnie Rydel.
Pokiwałam głową na boki.
- Nie, ja zostanę.
- Słońce, lekarze zadzwonią jak się obudzi. – Uśmiechnęła się Stormie.
- I tak wolę poczekać. Uszanujcie moją decyzję.
Emma i Zayn zerknęli na siebie.
- Dobrze, jak uważasz.
- Ja też zostanę. – Zadeklarował Nash i usiadł koło mnie. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
Po chwili Lynchowie i wujek z ciocią opuścili szpital. Razem z Nashem jeszcze trochę rozmawialiśmy i czekaliśmy, aż wydarzy się cud.

W środku nocy poczułam jak ktoś delikatnie klepie mnie po ramieniu. Otworzyłam zaspane oczy.
- Carrie Benson?
- Uh… Tak.
Podniosłam głowę, którą miałam opartą na ramieniu śpiącego Nasha.
- Ross się obudził. – Wyjaśniła pielęgniarka. – Nalegał, bym cię do niego zaprowadziła.
Zszokowana przyswoiłam słowa kobiety. Zaczęłam delikatnie trząść Nashem, by go obudzić.
- Nash, Ross się ocknął. Wstawaj! Chce z nami porozmawiać, słyszysz? Ross się obudził.
Brunet powoli otworzył oczy.
- Co?
- Obudził się.
Chłopak wyraźnie się ucieszył.
- Możemy do niego iść?
Uśmiechnęłam się kiwając głową.

Chwilę później pielęgniarka zaprowadziła nas do pokoju Rossa. Blondyn leżał na łóżku, był podpięty do komputera, a od jego klatki piersiowej odchodziło dużo kabelków. Podeszłam bliżej. Chłopak otworzył oczy.
- Carrie. – Cicho wyszeptał.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Jestem tu.
Chwyciłam jego lewą dłoń. Nash usiadł na krześle po drugiej stronie łóżka.
 - Carrie, przepraszam za to, co ci zrobiłem wtedy. Ja nie myślałem racjonalnie, zachowałem się jak jakieś zwierzę. – Głos miał słaby i mówił z trudnością. – Wybacz mi, proszę.
- Ross takich rzeczy… - westchnęłam. – To zbyt trudne.
- Ale mimo wszystko tu jesteś. – Uśmiechnął się zadziornie. Nawet w tej chwili był Rossem, którego poznałam.
- Jestem, bo chcę znać prawdę.
Zmarszczył brwi.
- Co?
- Dużo rzeczy mi nie powiedziałeś. Mam dość tajemnic.
- Ale te sekrety… Ja je muszę zachować. Jak Jake się dowie, że wiesz…
- Jake nie żyje. – Odpowiedział chłodno Nash. Ross był zaskoczony. – Teraz możemy jej wszystko powiedzieć.

Nastała cisza. Przyglądałam się uważnie Rossowi. Po jego mimice wywnioskowałam, że zbiera wszystkie wydarzenia w spójną całość. Wkrótce zaczął mówić.
- Niedługo po tym, jak skończyłem 16 lat, poznałem Nasha. Na początku była to niewinna i normalna znajomość, ale z czasem zachciałem próbować nowych rzeczy. Alkohol i inne używki weszły w nawyk. W sumie zawsze Nash wszystko załatwiał, a mnie nie interesowało, skąd to ma. Chodziło tylko o zaspokojenie potrzeb.
Pewnego razu, gdy byłem u niego w domu, odkryłem o co tak naprawdę chodzi – za wszystkim stał Jake. Od początku używał Nasha jako zabawki do sprowadzenia kogoś „do pomocy”. Padło na mnie. Z czasem totalnie zaczęło mi odwalać, a w Jake’u widziałem coś w rodzaju wyzwolenia… Pamiętasz, jak kiedyś nad stawem opowiadałem ci, że zawsze byłem słabym ogniwem? – Przytaknęłam. – Więc widzisz. Przez założenie maski tego „niegrzecznego chłopca” inni zaczęli mnie brać na poważnie. Czuli respekt. Podobało mi się to coraz bardziej, aż w końcu pochłonęło mnie to na maksa. I co śmieszne, ani razu nie przeszło mi przez myśl, że Jake się mną bawi, świetnie wiedział, z czym sobie nie radzę, więc to wykorzystywał. Wtedy nie wiedziałem już kim tak naprawdę jestem. Ja i Nash stawaliśmy się jak Jake i totalnie zapomnieliśmy o dobrze innych.
Pewnego dnia poznałem Jennifer. Ona robiła wszystko, by sprowadzić mnie na dobrą drogę. Udawało jej się, ale Jake’a to nie satysfakcjonowało. A kiedy coś mu się nie podoba, robi wszystko, by się tego pozbyć. Tak samo było z nią… - Jego usta utworzyły wąską linię, próbował powstrzymać się od płaczu.
- Ross, mówiłeś, że to ty ją…
- Carrie, jestem złym człowiekiem, ale nigdy bym nikogo nie zabił. To Jake kazał mi kłamać.
Zatkało mnie. Zaczęłam gładzić wierzch jego dłoni opuszkami palców. Po kilku długich chwilach ciszy, zdecydowałam upomnieć się o resztę.
- Co było dalej?
- W sumie niewiele. Mi i Nashowi coraz bardziej odwalało, trzymałem z Jakiem tylko dlatego, by być bezpieczny. A on dalej się rozkręcał i robił coraz gorsze rzeczy i wszystko planował tak, by w razie odkrycia zbrodni, wina spadła na mnie lub Nasha.
Minął rok. Wtedy poznałem ciebie. – Uśmiechnął się. – Ty… Rozświetlałaś mi każdy kolejny dzień. Od początku wiedziałem, że nie jesteś zwykłą dziewczyną. Zakochałem się w tobie. Wiem, że to głupie, ale taka jest prawda.
 Uśmiechnęłam się słysząc jego słowa. Nash opuścił salę.
- Miałem wobec ciebie poważne zamiary, ale znów pojawił się Jake. Sytuacja znów zaczęła wyglądać jak ta z Jennifer. Ale obiecałem sobie, że tym razem tak łatwo nie pozwolę ci odejść. Potem był ten wypadek, w którym miałaś zginąć. Jake myślał, że się udało. Nie wiedział, że tak naprawdę umarła twoja mama. W sumie w pewnym stopniu dlatego zdecydowałem się wtedy uciec. To miało uczynić cię bezpieczną. Nie zwracałbym wtedy uwagi Jake’a na ciebie i miałaś szansę normalnie żyć. Ale nie potrafiłem. Te pół roku bez ciebie, było gorsze niż wszystkie zbrodnie Jake’a razem wzięte. Musiałem wrócić. I wtedy wszystko samo zaczęło się pieprzyć. Tu Katie, tu Jake… Później jeszcze sytuacja z Cameronem… Carrie, wiem, że to głupie i nie ma sensu, ale nie wytrzymałem. Coś we mnie wybuchło i dlatego ostatnio… Boże, gdybym mógł cofnąć czas!
- Ross…
- A wiesz co jest najgorsze?! To, że próbowałem uchronić cię przed całym światem, a ostatecznie to ja jestem tym, który zranił cię najbardziej! – W tej chwili płakał.

Nastała cisza zakłócana odgłosami szpitalnej aparatury. Po moich policzkach spływały łzy. Nie wiedziałam co myśleć. To było zbyt trudne, by po prostu mu wybaczyć. Wstałam.
- Carrie…
- Powiesz to wszystko policji.
- Dobrze, ale proszę nie zostawiaj mnie.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Zacisnęłam usta.
- Pa Ross…
- Ale Carrie!
- Dziękuję za wszystko.
Opuściłam jego pokój. Na korytarzu czekał na mnie Nash.
- I jak?
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego zaczęłam łkać. Brunet mnie objął.
- Spokojnie. Będzie dobrze.
- Nie będzie!
Usidłam pod  ścianą. Chłopak zajął  miejsce obok mnie.
- Carrie, rozumiem, ze masz swoją godność, ale nie pozwól takiej błahostce stanąć na drodze do twojego szczęścia.
- Co masz na myśli?
- Ty i Ross zawsze się przyciągaliście, owszem, zawsze coś wam potem stawało na przeszkodzie, ale teraz jest szansa.
- Nie rozumiesz…
- Tu nie ma co rozumieć. To jest miłość. Ona jest niepojęta. Nie widzisz, że mimo wszystkich niedogodzeń, zawsze do siebie wracaliście?
- Widzisz, w tym rzecz Wracaliśmy. Ale nie było go przy mnie cały czas, nie było go, gdy był potrzebny.
- Bo go zawsze odtrącałaś. A spójrz na to racjonalnie. Uratował cię nieraz. Wtedy, gdy to ja jeszcze miałem ci zrobić krzywdę, potem od twojej matki, od ojca… A teraz? To nie ja cię uratowałem. To on uchronił cię przed pociskiem. Ross to bohater, nie widzisz tego? Zależy mu na tobie!
- Bredzisz!
Wstał.
- Dobra, to nie ma sensu. Jesteś zaślepiona tym swoim Cameronem.

I wtedy coś sobie uświadomiłam. Nash nie miał racji co do Cama. Może i był dla mnie ważny, ale gdy wrócił Ross, to uczucie się wypaliło. Zawsze to Rossa stawiałam nad wszystko inne. Bal, wspólnie spędzona sobota… Już od jakiegoś czasu to Ross był dla mnie ważniejszy od Camerona.
- Nash, nie kocham Cama.
- Hmm?
- O mój Boże! Ja ciągle kocham Rossa! – Wstałam.
- Carrie… - W jego głosie było słychać niepokój.
- Muszę z nim pogadać.
- Czekaj! – Złapał mnie za ramię i głową wskazał okno do sali, w której leżał blondyn. Spojrzałam we wskazane przez niego miejsce. Ross leżał na łóżku i krztusił się krwią, a wokół niego biegali lekarze. Zamarłam.
- Nash, co się dzieje?
- Nie wiem… - Był przerażony.
Po chwili jeden z lekarzy odkrył Rossa do połowy i przyłożył mu do klatki piersiowej defibrylator. Ze łzami w oczach przyglądałam się, jak go reanimują. Lekarze jeszcze trzy razy użyli urządzenia. Podeszłam do szyby. Wtedy zobaczyłam, jak pielęgniarka przykłada dłoń do jego szyi i kiwa głową na boki. Poczułam okropny ucisk w klatce piersiowej, wręcz miałam wrażenie, że wszystkie siły mnie opuściły.
Kilku lekarzy wyszło z pokoju. Spojrzałam na jednego z nich z przerażeniem. Ten tylko położył mi dłoń na ramieniu.
- Przykro nam… Nagłe zatrzymanie akcji serca – westchnął – tego nikt się nie spodziewał.
Odszedł jakby nigdy nic. Nash podszedł do mnie niepewnie i spojrzał z przerażeniem w moje oczy. Rzuciłam mu się w ramiona, chowając twarz we głębieniu nad jego barkiem.
- Boże, Nash... On, on...
Chłopak tylko silniej mnie uścisnął, poczułam jak jego oddech przyśpiesza. W końcu sam jednak nie wytrzymał i z jego gardła wydarł się szloch.
Jednak w tej chwili wydarzyło się coś dziwnego...

___________________________

 Hejka. Przychodzę z jednym z ostatnich rozdziałów, więc cieszcie się póki macie okazję. I tak prawie nikt już tego nie czyta, więc nawet nie wiem, po co się rozpisywać i tracić czas na pisanie tego, więc po prostu miłego czytania i do zobaczenia wkrótce.


ALLLLLEEEEEEEEEEEEEEE ZANIM ZOSTAWISZ KOMENTARZ ( O IRONIO I TAK BĘDZIE ICH CO NAJWIĘCEJ 6) I STĄD WYJDZIECIE, PROSZĘ WEJDZIE NA BLOGA MOJEJ PRZYJACIÓŁKI. NAPRAWDĘ WARTO I BARDZO WAS WCIĄGNIE, OBIECUJĘ [FIX IT ALL]

Carrie xoxo

13.03.2015

22. "There's a million reasons why I should give you up But the heart wants what it wants"



Czytać notkę pod rozdziałem!


Rozdział nie sprawdzany.

- POV Carrie -



Minął ostatni tydzień szkoły. Przez ten okres często spotykałam się z Nashem. Nikt o tych spotkaniach nie wiedział. Poznaliśmy się lepiej i w sumie jak się potem okazało, wcale nie jest aż tak zły, jak mogłoby się wydawać na początku. I choć najpierw uważał, że po Rossie powinnam spodziewać się najgorszego, wkurzył się, gdy powiedziałam mu dokładnie do czego doszło ostatnio. Zdziwiło mnie jego zaangażowanie w całą sprawę i to, że tak bardzo chciał mi pomóc, ale cieszyłam się też, że nie zostanę z tym wszystkim sama. Mieliśmy plan. Bardzo dobry plan, a co najważniejsze, był on bardzo bezpieczny. Żadnych planowanych bijatyk czy innych rzeczy. Jednak ostatecznie nie wszystko poszło po naszej myśli…

Nash zatrzymał samochód. Moje serce waliło jak oszalałe. Bałam się, że coś będzie nie tak. Że Nasha lub Rossa poniesie. Wzięłam głęboki wdech.
- Gotowa? – Zerknął na mnie brunet.
- Tak. – Wymusiłam uśmiech.
Kiedy chciałam wysiadać, chłopak pochylił się do schowka znajdującego się przede mną i wyciągnął z niego mały rewolwer. Wytrzeszczyłam oczy.
- Nash?
- Spokojnie, to tylko na wszelki wypadek.
Zaniepokojona wyjrzałam przez okno. Kilka metrów dzieli nas od zdarzenia, którego coraz bardziej się bałam. Miałam złe przeczucia.

Kiedy Nash wysiadł, zrobiłam to samo. Poprawiłam swoją białą sukienkę sięgającą kolan, ponieważ trochę się wygniotła od siedzenia i ruszyłam przed siebie. Teraz dzieła nas tylko wysoka, zielona ściana, a po drugiej stronie Ross, który podstępem został tu sprowadzony.
Nash widząc mój strach, zaśmiał się.
- Masz pietra? Sama tego chciałaś, poza tym obiecałem, że będzie bezpiecznie.
Miał rację.
- Dobra, idziemy. – Zadeklarowałam odgarniając dłonią gałęzie.

Po chwili byliśmy po drugiej stronie. Odwróciłam się w stronę stawu. Nash wtedy wystawił przede mną ramię, odcinając mi tym samym drogę.
- Co do…
Uniosłam głowę. To co zobaczyłam przyprawiło mnie o palpitacje serca. Kilka metrów od nas stał Ross, a przed nim, tyłem do mnie i Nasha… Jake. Nie tak to miało wyglądać.

Już chciałam zawrócić, kiedy Nash mnie zatrzymał.
- Teraz albo nigdy Carrie.
- Co masz na myśli?
Nie odpowiedział. Zamiast tego złapał mnie za rękę i zmierzał bliżej ojca i Rossa. A ja jak marionetka wlokłam się za nim. Wtedy Jake odwrócił się i spojrzał w naszą stronę. Na jego twarzy umalował się wredny uśmieszek. Zerknął na syna.
- Dobra robota Nash.
CO?!
- Nash? Nash, co się dzieje?
Brunet posłał mi tylko smutne spojrzenie.
W tym momencie czułam się zupełnie bezbronna. Byłam tu z trójką mężczyzn, którzy od początku próbowali zrobić mi krzywdę, a gdy uśpili moją czujność, mieli szansę raz na zawsze to wszystko zakończyć. Wtedy przypomniała mi się Jennifer. Była dziewczyna Rossa. Wszystko odpowiadało… Sceneria, ludzie… Wszystko!
Strach zaczął mnie dusić, nie mogłam nabrać powietrza. Robiłam małe, niesforne kroczki w tył, licząc na szansę ucieczki, ale Jake ciągle się przybliżał. Nash trzymał dłoń w wewnętrznej kieszeni kurtki, gdzie schował broń. Na Rossa nie patrzyłam. Nawet wtedy próbowałam zachować swoją godność. Nie chciałam mu pokazywać, że się boję, nie chciałam by widział, że znów wygrał…

Jake stał tuż przede mną. W przypływie adrenaliny zaczęłam okładać do dłońmi, lecz ten stłumił mój bunt jednym i porządnym szarpnięciem.
- Słońce, co ty żeś nawyrabiała? Nie widzisz, że to wszystko twoja wina? – Mówił powoli i bardzo spokojnie. – Twoja matka nie żyje… Przez ciebie, twój chłopak stracił do ciebie zaufanie, to również tylko twoja wina. Ross i mój syn odwrócili się przeciw mnie – twoja wina… Wymieniać dalej?
Pokiwałam głową na boki. Wiedziałam do czego zmierza.
- Widzisz Carrie… Problem polega na tobie. Gdyby nie ty. To wszystko by się nie wydarzyło, ale cóż… stało się. – Wtedy sięgnął do kieszeni, skąd wyjął pistolet. – Od początku mi nie pasowałaś. Od czasu, gdy byłaś jeszcze w łonie Charlotte, wiedziałem, że przez ciebie będą problemy. Czasu nie cofnę, ale jestem w stanie uchronić przed tobą jeszcze kilka osób. Zatem, czemu by nie? Lubię pomagać ludziom… - Przyłożył do mojej skroni pistolet, próbowałam się uspokoić, ale nawet to już nie miało sensu.
Uniosłam wzrok i spojrzałam na Rossa, stał zaledwie kilka metrów dalej. Z jego twarzy można było odczytać ból, litość…  Mimo ostatniego zajścia poczułam tęsknotę. Chciałam się jakoś pożegnać, ale nie mogłam. Jake coś do mnie mówił, ale nie słuchałam. Jeśli to ma się skończyć, chcę, by było to jak najszybciej.
Spojrzałam mu w oczy.
- Strzel.
Był zmieszany.
- No dalej! Zrób to! – Krzyknęłam.
Zaśmiał się.
- Poczekaj chwilkę. Najpierw małe show.
- Co masz na myśli? – Spytałam z przerażeniem.
Ten się cofnął i powoli i spokojnie podszedł do Rossa. Zdawać by się mogło, że chce z nim porozmawiać, ale nagle zerwał się i przytrzymując dłonie blondyna za jego plecami, skierował pistolet w tył jego głowy.
- NIE! – Krzyknęłam.
- Nie? – Zaśmiał się Jake.
- Jesteś łajdakiem, wiesz?! Zabijesz go i co ci to da? Chciałeś mnie, więc proszę… Jestem.

Jake się szyderczo uśmiechnął i odepchnął Rossa. Blondyn podszedł bliżej mnie. Jake stał jakieś 6 metrów od nas. Wystawiła dłoń z bronią przytrzymując palec na spuście. Łudziłam się, ze jednak tego nie zrobi, ale jednak…
Nagle wszystko zaczęło dzień się zabójczo szybko. Usłyszałam głośny strzał i w tej samej chwili ktoś krzyknął moje imię. Upadłam na ziemię pod ciężarem czyjegoś ciała, uderzając głową o twardą ziemię. Dosłownie chwilkę po tym padł drugi strzał. Skuliłam się w kłębek, czując za sobą ciepło czyjegoś ciała i czyjeś ramię trzymające mnie w pasie. Byłam sparaliżowana. Po prostu leżałam i nasłuchiwałam. Zapanował błogi spokój. Wiatr szeleścił liśćmi, a woda delikatnie chlupała o brzeg. Po kilku minutach, bez przemyślenia, podniosłam się z ziemi. Usłyszałam za sobą stłumiony głos, szepczący moje imię, ale zignorowałam to, gdy zobaczyłam przy pomoście klęczącą sylwetkę. Podeszłam bliżej. Twedy z postaci rozpoznałam Nasha. Jego twarz była schowana w dłoniach, a przed nim, w czerwonej kałuży leżał Jake. Uklękłam obok bruneta. Nie rozumiałam co się dzieje, byłam oszołomiona, straciłam świadomość… Miałam ochotę tylko płakać.
- N-Nash… Czy… - Nie skończyłam.
Chłopak spojrzał na mnie przeszklonymi oczami i mi przerwał.
- Carrie, ja… ja go zabiłem! Zabiłem własnego ojca! – Trząsł się i ledwo mógł wymówić słowa. Też zaczęłam płakać.
- Uratowałeś mnie. Nash, zrobiłeś dobrze, to było konieczne. Jest dobrze, słyszysz?!
Objęłam bruneta, a on odwzajemnił uścisk.
- Carrie, tak bardzo przepraszam, ja nie wiedziałem, że to…
- Cii! Nie mówmy o tym, już jest dobrze. Udało się, jest dobrze!
Chłopak przytulił mnie jeszcze mocniej. Jeszcze chwilę tak klęczeliśmy, kiedy brunet się odsunął i spojrzał mi w oczy.
- Ross.
Zamarłam. Nash wstał i pociągnął mnie za sobą w stronę leżącego na trawie blondyna. Był blady, a po jego białej koszulce spływała krew. Wybuchłam jeszcze głośniejszym płaczem i skuliłam się przy nim, dotykając opuszkami palców jego sinych ust. Nash stał bez żadnych emocji na twarzy i patrzył na przyjaciela. Pochyliłam się nad chłopakiem. Trzęsłam się i czułam okropny ucisk w klatce. Drżącymi dłońmi uniosłam tors Rossa i oparłam go sobie na udach. Ręką odgarnęłam kosmyk włosów z jego twarzy i przez chwilę mu się przyglądałam. Liczyłam, że otworzy oczy lub da inny znak życia, ale tak nie było. Wspomnienia nagle same zaczęły zalewać moją głowę. Coś zrozumiałam. Nie mogę bez niego żyć!
- Jak to możliwe, że nadal go kochasz? - Usłyszałam szept Nasha.
Pokiwałam głową na boki, próbując powstrzymać łzy.
- Nie wiem Nash. Po prostu nie wiem.
Znów nastał cisza. Chwilę jeszcze obserwowałam blondyna, gdy nagle zaczęłam panikować.
- NIE, NIE, NIE! ON NIE UMARŁ, NASH ON NIE MOŻE!
- Carrie, spokojnie.
Brunet położył dłoń na moim ramieniu. Zaczęłam się szarpać.
- NIE BĘDĘ SPOKOJNA! DZWOŃ NA POGOTOWIE, SŁYSZYSZ?!
- No a policja?
- DO DIABŁA Z POLICJA DO JASNEJ CHOLERY! NIE MOGĘ GO STRACIĆ! – Zaczęłam się kołysać, gładząc czoło i policzek Rossa. – Nie mogę, nie mogę, nie mogę…

_____________________________

Więc zrobiło się trochę dramatycznie, musicie mi wybaczyć, ale kocham po prostu takie rzeczy haha. Nie wiem jak dalej się to potoczy, ale liczę, że po Waszych komentarzach coś mnie zainspiruje, więc proszę skomentujcie. 
Niedługo koniec STK i już dałam notkę o nowym ff i będzie to raczej opowiadanie z Rossem, poza tym troszkę zmieniłam fabułę i mam nadzieję, że Was zainteresuje.
Wiem, że już nieraz poruszałam sprawę komentowania moich rozdziałów, ale widzę, że tym razem już na maksa sobie to olaliście i dlatego nie daję rozdziałów regularnie. Nie czuję się zobowiązana, więc jeśli chcecie się dowiedzieć, jak skończy się to ff, to proszę, komentujcie, a na pewno doprowadzę je do końca.

PLUSSSSSS NIEDŁUGO MINIE RÓWNO ROK OD CZASU POWSTANIA POMYSŁU NA STK, WIĘC ZŁÓŻMY ŻYCZENIA NIE WIEM KOMU LMAO

A tak serio, to do zobaczenia wkrótce. Jeśli będzie minimum 20 KOMENTARZY, nowy rozdział będzie szybko. Coś za coś, right?

Kocham Was, Carrie xoxo


 

6.02.2015

NOTKA

Dzień dobry. Jak już mówiłam, powoli nadchodzi koniec STK, ale tak się zastanawiam, czy nie zacznę pisać nowego ff z kimś z R5. Prawdopodobnie z Rossem, ale zastanawiałam się też nad Rikerem. Piszcie w komentarzu z kim byście woleli. Fabułę myślę, że mam w miarę ciekawą i dam sobie uciąć rękę, że nigdy wcześniej nie czytaliście czegoś takiego. Od razu mówię, że nie będzie to nic z Raurą, Laurą czy ogółem siostrami Marano, nie zmieniłam poglądów, co do tych tematów. Ale nie wiem, czy jest sens zaczynać z nowym opowiadaniem, skoro potem nie będziecie czytać, więc głosujcie w ankiecie, czy zaczynać z nowym ff czy nie.

Przez jakiś czas myślałam, czy po prostu nie zrobić drugiej części STK, ale to by było bardzoooo nudne, w sumie i tak już jest so....
Jeśli macie pytania dotyczące fabuły nowego ff, zapraszam na tt x

31.01.2015

21. "Easy for a good girl to go bad and once we gone best believe we've gone forever..."


- POV Carrie -

Obudziła mnie Rydel. Usiadłam na kanapie i spojrzałam na zegarek. Była 7.13. Nawet nie wiem kiedy wczoraj usnęłam. Rozejrzałam się na boki, dziewczyna siedziała obok z telefonem pisząc z kimś. Uśmiechała się.
- Co to za chłopak? - Zaśmiałam się.
Ta spojrzała na mnie.
- Czemu zakładasz, że chłopak?
- No nie wiem, to jakoś tak... widać?
Uśmiechnęła się.
- Wszystko w swoim czasie, Carrie.
- Nie, chcę wiedzieć teraz.
Zaśmiała się.
- No dobrze, jest taki jeden... Znam go dość długo, ale dopiero niedawno zaczęło iskrzyć. Ciężko to opisać... On jest naprawdę bardzo ważny dla mnie.
- A jaki jest? - Uśmiechnęłam się.
Rydel spuściła wzrok
- W sumie to go znasz... Ciągle żartuje, jest cholernie słodki i zawsze wie jak mnie pocieszyć, dużo gadamy i ogółem...
- Czekaj, czekaj! - Przerwałam jej. - Tylko nie mów, że to...
Blondynka się tajemniczo uśmiechnęła.
- O MÓJ BOŻE! - Ewidentnie fangirlowałam. - RYDELLINGTON IS REAL!
Chwilę jeszcze entuzjazmowałam się wiadomością od Dells.
- Jak długo to trwa?
- Już prawie cztery miesiące.
- I nic mi nie powiedziałaś?! - Zaśmiałam się. - Jejku, tak się cieszę, ale czemu to ukrywacie?
- Chodzi o to, że trochę boję się reakcji rodziny, lubią Ratliffa, ale nie wiem, może będą uważać, że ten związek nie służy...
- Rydel, przestań. Rocky, Ryry i twoja mama zawsze uważali, że pasujecie. Riker będzie się martwił, bo to obowiązek starszego brata, - zaśmiałam się - a  tata to tata. Nie masz się czego bać, w końcu wszyscy się przyzwyczają. Uwierz mi.
Dziewczyna chwilę myślała nad moimi słowami.
- Wiesz co? Masz rację! Powiem im, przecież to normalne... Zrobię to dzisiaj. Pójdziesz ze mną?
Pokiwałam głową na boki.
- Ross... I szkoła...
Ta tylko westchnęła. Chwilę siedziałyśmy w ciszy.
- Delly, potrzebuję małej pomocy.
- O co chodzi?
- Jak pojedziesz do siebie, to mogłabyś wyciągnąć od Rossa numer do Nasha? To bardzo ważne.
- Postaram się, ale po co? I kim jest Nash?
- To taki jakby mój znajomy, ciężko określić... Ale nie wiem, czy Ross tak po prostu ci ten numer poda, musiałabyś to jakoś sprytnie obmyślić. Bardzo potrzebuje się z nim spotkać.
- No dobrze... Zrobię wszystko co w mojej mocy. - W jej głosie było słychać niepewność.
- Dziękuję.

Później zjadłyśmy śniadanie i Rydel ustaliła z Ratliffem szczegóły spotkania w domu Lynchów. Ja się w między czasie ubrałam i umyłam. Nadal czułam się cholernie słaba psychicznie, ale miałam plan, który muszę szybko zrealizować. Nie byłam pewna, czy dobrze robię, ale tym razem postawiłam na ryzyko. Nie wiedziałam też, co dokładnie będę robić, ale liczę, że Nash mi pomoże. Igrałam z ogniem, ale wiedziałam, że Ross nie może pozostać bez kary, a jedyna osoba, która mogłaby mu pokazać, to właśnie Nash. Może nasze ostatnie spotkanie zaliczało się do tych nieprzyjemnych, ale mam nadzieję, że choć raz spojrzy on racjonalnie na tą sytuację i ewentualnie pomoże mi w niezbyt racjonalny sposób. A teraz wszystko zależy od Rydel.

Rydel opuściła mój dom po ósmej. Ogarnęłam szybko salon i poszłam po swoją torbę na górę. Mimo tego, że nie czułam się zbyt dobrze, musiałam iść do szkoły. Poza tym skupiłabym się na czymś innym, a nie tylko na Rossie i czas też by mi szybciej zleciał. Mam nadzieję, że Rydel uda się na spotkaniu rodzinnym i że załatwi mi też ten numer, ewentualnie będę musiała pójść nad staw, ale to się wiąże z pewnym ryzykiem.

***

Po lekcjach siedziałam jeszcze chwilę na dziedzińcu i gadałam z Mell. Lena musiała pójść do lekarza. Rossa nie było dzisiaj w szkole. Znowu. Wtedy zadzwonił mój telefon. Rydel.
- Przepraszam, ale muszę odebrać. Jutro pogadamy, okay?
- Jasne. Pa!
- Pa!
Wróciłam do auta i oddzwoniłam do Dells. 
- Hejka! 
- Hej! - Odpowiedziała.
- I jak poszło? Ty i Ellington jesteście już oficjalnie razem? - Zaśmiałam się.
- Tak, wyobraź sobie, że nawet Riker się cieszył.
- Jejku, to cudownie. A jak z Rossem?
- Nie było go w domu.
- Cholera...
- Ale... Próbowałam do niego dzwonić i zgadnij co się okazało.
- Rydel po prostu powiedz.
- Zostawił telefon w domu. Mam ten numer!
Odetchnęłam. Dzięki Bogu nie muszę iść nad staw i desperacko czekać w nadziei, że spotkam Nasha.
- Dobra wyślij mi go, ja wracam do domu i będę czekać na wujka, bo wieczorem będą.
- Okay. To do jutra?
- Jasne.
Rozłączyłam się. Po chwili Rydel wysłała mi numer. Zapisałam go i chwilę wahałam się zanim go wybrałam. Odetchnęłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odebrał.
- Halo?
- Nash?
- Tak, kto mówi?
- Carrie. 
Nastała chwila ciszy. Czułam jak wali mi serce. 
- Jesteś? - Przerwałam niezręczną ciszę.
- Tak, po prostu, co się stało? - W jego głosie nie było słychać negatywnych emocji, ulżyło mi.
- Jest taka sprawa... To się tyczy Rossa. Wiem, że się przyjaźnicie, ale potrzebuję twojej pomocy i byś stanął po mojej stronie. Choć raz.
Znów cisza.
- Nash proszę, spotkajmy się.
- Co?
- Proszę zaufaj mi, to jest ważne, po prostu pogadajmy i wtedy zdecydujesz.
- Gdzie i kiedy?
- Dzisiaj ci pasuje?
- Załóżmy, że tak. Nad stawem?
- Nie, wolę pójść tam, gdzie raczej nie spotkamy Rossa.
- To nie wiem, może Griffith Park?
- Okay. Pasuje ci za jakieś 30 minut?
- Tak. Będę czekać. - Odpowiedział.
Rozłączyłam się. To teraz muszę tylko wymyślić jak przekonać Nasha...

Po około 20 minutach byłam przy parku. Zatrzymałam samochód na parkingu i poszłam na spotkanie z Nashem. Chłopak czekał pod bramą. Podeszłam bliżej. 
- Hej. - Powiedziałam niepewnie.
- Cześć.
Zrobiło się niekomfortowo, postanowiłam, że przejdę do rzeczy.
- Potrzebuję twojej pomocy. Chodzi o Rossa.
- Nie jestem dobry w dawaniu miłosnych porad.
- Nie potrzebuję takowych. 
Brunet uniósł brwi i spojrzał na mnie pytająco.
- Więc tak... Ross zrobił coś... bardzo złego. - Nie wiedziałam jak mu to wyjaśnić, nie umiem nazywać rzeczy po imieniu. 
Nash się zaśmiał.
- Mogłaś się tego spodziewać. Ta rozmowa nie ma sensu.
- Nie, Nash! Proszę, tylko ty możesz mi pomóc, on wczoraj mnie... - Odetchnęłam. - No wiesz.
Nastała cisza. Czułam, że zaraz się rozpłaczę.
- Nash, proszę pomóż mi. Jesteś moją jedyną nadzieją, on musi za to zapłacić! - Powiedziałam łamiącym się głosem.
- Sorry Carrie, ale Ross to mój przyjaciel, a ty świetnie wiedziałaś, czego się po nim spodziewać.
Chłopak zaczął iść w stronę parkingu.
- Spójrz na to racjonalnie, błagam! Przecież on mnie wykorzystał!
Przystanął i obrócił się znów w moją stronę.
- Czemu miałbym pomóc?
- Bo jesteś moją ostatnią deską ratunku...
Prychnął.
- Nieprawda.
- Jesteś mi coś winien.
- Nie jestem ci nic winien i dobrze to wiesz.
Znów się obrócił i powoli oddalał.
- Bo jesteś moim bratem!
Przystanął i spojrzał na mnie. Po chwili stanął przede mną.
- Wiesz, że zawiązując ze mną pakt, możesz wdać się w niebezpieczeństwo?
- Nie dbam o to, po prostu muszę mu się odpłacić.
Brunet się uśmiechnął i wystawił do mnie rękę. Podałam mu swoją. Delikatnie nią wstrząsnął.
- Witam w rodzinie.

_______________________________

Ten rozdział dedykuję mojej najukochańszej i jedynej Ani. Nie wierzę, że to już pół roku razem byuadgvbiqhblsuibgfbh haha. KOCHAM CIĘ AW

Wracając do opowiadania. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, jeszcze trochę i koniec. Za błędy przepraszam, ale jestem zbyt leniwa by sprawdzać lmao Nie wiem, kiedy będzie nowy, może za tydzień, jeśli nie będzie za dużo nauki.
Papa x




27.01.2015

20. "Am I being a fool? Wrapped up in lies and foolish truths What do I see in you? Maybe I'm addicted to all the things you do..."

 WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!!!!


- POV Carrie -

Dopiero po około godzinie uspokoiłam się do tego stopnia, że mogłam porozmawiać z Rydel, która ciągle mnie przytulała. Powiedziałam dokładnie co się stało, upewniając dziewczynę tym samym w jej podejrzeniach. Po jakimś czasie wstała.
- No dobrze Carrie, poczekaj na mnie, ja pójdę zrobić coś do picia, dobrze?
Pokiwałam głową. Blondynka opuściła pokój. Udałam się do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Cały prawy policzek miałam siny a oczy miałam czerwone i spuchnięte od płaczu. Na ramionach były kolejne siniaki. Schowałam twarz w dłoniach. Nie mogę uwierzyć, że to się stało. Przecież obiecał! Tyle razy obiecał, że nic mi nie zrobi! Ale mogłam się domyślić, że kłamał. Nigdy nie dotrzymywał obietnic. Czemu teraz by miał... A najgorsze było to, że pokładałam nadzieję, że w końcu jednak nam się uda i będziemy szczęśliwi. Jednak to już nigdy nie będzie możliwe. Przez Rossa zraniłam zbyt wiele osób, a ostatecznie to on zranił mnie.

Po chwili przymknęłam drzwi od łazienki i się rozebrałam, by wziąć długi, gorący prysznic. Kiedy wyszłam, włożyłam na siebie świeżą piżamę i weszłam do pokoju. Na stoliku stały dwa kubki z herbatą. Rydel jednak nie było. Usłyszałam rozmowę dobiegającą z dołu. Zeszłam po schodach do salonu. Spojrzałam zamurowana na osobę, z którą gadała Delly. Kiedy dziewczyna mnie zobaczyła, szepnęła coś chłopakowi na ucho i podeszła do mnie.
- Póki co nic mu nie mówiłam. Tylko tyle, że potrzebujesz z nim porozmawiać i to jest ważne. - Przyciszyła głos. - Pamiętaj, że Cameron zawsze ci pomagał. Teraz też może. Tylko mu wszystko wytłumacz.
Dziewczyna poklepała mnie po plecach i poszła na górę. Do moich oczu napłynęły łzy.
- Cameron, ja... przepraszam. Ja...
Chłopak podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Carrie, co się dzieje?
- Boję się, że przestaniesz mnie kochać, jak powiem ci prawdę.
Cam zaczął gładzić mnie dłonią po plecach.
- Postaram się zrozumieć. Tylko powiedz.
Westchnęłam.
- No dobrze.
Usiedliśmy na sofie.
- Chodzi o to, że Ross podobał mi się w sumie od początku. Dzień, w którym go poznałam... Tego nie da się opisać. Ale jakoś zawsze stawało coś na drodze. Ale potem pojawiłeś się ty i to ty byłeś tym numerem jeden. Myślałam, że to mi też pomoże zapomnieć o Rossie, ale nie pomogło. Jednak on wyjechał i ponoć miał już nigdy nie wrócić. Wtedy miałam świetną okazję, by zacząć wszystko inaczej. I wtedy też skupiłam się całkiem na tobie. Jednak na urodziny dostałam od Rossa list, w którym pisał, że już nigdy się nie zobaczymy, ale że nigdy nie przestanie mnie kochać. Lecz pół roku później Ross pojawił się na szkolnym balu. Straciłam głowę. Pocałowałam go i nie będę szukać wymówek dlaczego, po prostu to zrobiłam. Ostatnią sobotę także spędziłam z nim. Jeździliśmy na deskach i ogółem się świetnie bawiliśmy. Potem odwiózł mnie do domu. Czułam, że wszystko wraca. To było tak, jakbym na nowo się w nim zakochiwała... Ale dzisiaj...
Już nie skończyłam. Nagły wybuch płaczu nie pozwolił mi na to.
Do salonu weszła Rydel. Widząc, że znów dzieje się to samo, usiadła po mojej drugiej stronie i zaczęła mnie uspokajać. Spojrzała na Camerona.
- Mój brat ją bardzo skrzywdził.
Tyle wystarczyło, by Cam zrozumiał o co chodzi. Gwałtownie wstał z sofy.
- Zabiję go. On...
- Cameron! - Krzyknęłam na chłopaka. - To moja wina. Nie powiedziałam mu o tobie i pewnie dlatego tak to się skończyło. Mogłam się domyślić, że któremuś z nas może zrobić krzywdę.
Brunet usiadł.
- Trzeba powiadomić policję.
Pokiwałam głową na boki
- Błagam nie. Wszystko, tylko nie policja. Zaraz dowie się ciocia i wujek, a ja tego nie chcę. Cam, błagam, oni nie mogą się o tym dowiedzieć. Nie teraz.
Rydel spojrzała na mnie.
- Od czasu, gdy Ross rozwiązał zespół mamy spokój od wszystkiego, ale wyobraź sobie, jakby ta sytuacja ujrzała światło dzienne. Media prędzej czy później się dowiedzą, a wtedy nie dadzą Carrie chwili odpoczynku. Nawet układy by nie pomogły.
Cameron schował twarz w dłoniach.
- Boże, gdybyśmy ostatnio się nie pokłócili, tylko bym cię normalnie wysłuchał, to nie doszłoby do tego wszystkiego!
- Camerom, to nie twoja wina! - Znów na niego krzyknęłam.
- Myślę, że powinieneś już iść. - Wyszeptała Rydel.
Brunet spojrzał na mnie.
- Poradzicie sobie same?
Pokiwałam twierdząco głową.

Niedługo potem ja i Rydel byłyśmy w domu same. Dziewczyna poszła się myć, a ja w tym czasie przygotowałam kolację. Kiedy wszystko było gotowe, położyłam na stoliku w salonie talerz z kanapeczkami i włączyłam telewizor. Po chwili doszła do mnie Rydel. Usiadłyśmy na sofie i zaczęłyśmy oglądać 'Gwiazd Naszych Wina'. Po jakimś czasie Rydel dała pauzę.
- Carrie, co jak Cam komuś powie?
Spojrzałam na blondynkę.
- Nie zrobi tego. Nie jest taki.
- A jeśli?
- Nie wiem. Ja nie wyobrażam sobie o tym komuś mówić. Nie teraz.
- Ale Ross musi ponieść konsekwencje.
Pokiwałam głową na boki.
- Nie chcę teraz o tym gadać.
Wzięłam do ręki pilota i puściłam dalej film. Ross poniesie konsekwencje a ja nawet wiem w jaki sposób, ale wszystko w swoim czasie... Najpierw muszę znaleźć namiary na Nasha...

________________________________________

Przepraszam, że znów musieliście czekać, ale szczerze pisanie już nie bawi mnie tak jak na początku. Poza tym naprawdę coraz mniej ludzi czyta to durne fanfiction. Szczerze to coraz częściej myślę, by zakończyć je w przeciągu około 7-8 rozdziałów jeśli nie mniej, więc czasem akcja może dziać się dość szybko. Ale mniejsza. Co do rozdziału, nic specjalnego nie wnosi do opowiadania, poza końcówką. Ale nie będę spojlerować. Powiem tylko, że Carrie i Nash może, ale tylko może parę razy się spotkają, ale nie powiem w jakim celu i czy to spotkanie skończy się dobrze. Jeśli macie jakieś pytania to pytajcie na tt i na pewno zawsze odpowiem.

KOLEJNA WAŻNA RZECZ: błagam Was, wejdźcie, skomentujcie czy zaobserwujcie te dwa nowe ff, które pisze FORGOTTEN i Silent mode. Nie chcę popadać w jakieś samouwielbienie, ale uważam, że są to jedne z lepszych opowiadań, jakie zaczęłam pisać i liczę, że może inni też je docenią. Błagam was, to jest dla mnie naprawdę bardzo, bardzo ważne.

A w sprawie STK, nowy rozdział postaram się dodać szybciej. Może jeszcze pod koniec tego tygodnia, albo na początku przyszłego, jeśli znajdę czas. Na razie to tyle (:

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ







26.12.2014

19. "Do you remember what he said? I do, he told you, he'd never ever hurt you"


WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!!!


- POV Carrie -

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstałam z podłogi i szybko poprawiłam włosy. Zeszłam na dół. To czego tak bardzo się obawiałam.
- Cameron!
Przytuliłam chłopaka, ten delikatnie mnie odsunął.
- Gdzie byłaś cały dzień?
- U babci - starałam się ukryć, że kłamię, ale chyba nie wyszło najlepiej
- Czemu nie odbierałaś telefonu?
- Zostawiłam w domu, a byłam z babcią na długim spacerze
Brunet się uśmiechnął.
- No rozumiem, ale byliśmy dzisiaj umówieni. Miałem dla ciebie niespodziankę.
Zasłoniłam usta dłońmi. Na śmierć zapomniałam! Byłam tak podekscytowana powrotem Rossa, że to on wszedł na pierwszy plan.
- Przepraszam Cam. Ostatnio jestem trochę roztargniona.
Chłopak mnie przytulił.
- Coś się dzieje?
- Boję ci się to powiedzieć...
- Nie musisz, jeśli nie chcesz. Chyba, że to dotyczy mnie.
- No dobrze, ale proszę... Postaraj się mnie zrozumieć.
Usiedliśmy na sofie.
- No więc... Chodzi o to, że ja...
Nagle otworzyły się drzwi od domu, a do środka weszła babcia z Eliotem. Zatkało mnie. Spojrzałam na Cama.
- Może kiedy indziej pogadamy?
Chłopak podniósł brew.
- Byłaś cały dzień u babci, nie możemy teraz?
Staruszka spojrzała na chłopaka.
- Carrie? Nie. Był u mnie tylko Eliot.
Spuściłam głowę. Chciała dobrze, ale nie wyszło. "Dziękuję babciu." Podniosłam wzrok na Camerona. Był zmieszany. Chłopak wstał.
- Jak już zdecydujesz, która wersja wydarzeń ci bardziej pasuje, to daj znać.
Wyszedł z domu. Wybiegłam za nim.
- Cam! Przepraszam! Przepraszam, że nie mówię prawdy, ale boję się, że to co jest między nami się zepsuje.
Brunet odwrócił się w moją stronę.
- Jakoś nie widzę, by ci zależało.
Zaczął się powoli oddalać. Znów podbiegłam kawałek do chłopaka i złapałam skrawek jego koszuli.
- Cam!
Miałam łzy w oczach.
- Zostaw mnie!
Wyrwał rękę z mojego uścisku. Zmarszczyłam brwi i podążałam wzrokiem za odchodzącym chłopakiem.

Oparłam się o murek. Po chwili na zewnątrz wyszła babcia.
- To może jednak powiem mu, że u mnie byłaś?
Prychnęłam i przewróciłam oczami. Przepchałam się przez kobietę do drzwi i weszłam do środka. Pobiegłam do swojego pokoju. Usiadłam na poduszce na parapecie. Wyglądałam długo przez okno zastanawiając się nad najlepszym wyjściem z całej sytuacji. Zaczęłam krążyć wzrokiem po pokoju. Nagle przez moją głowę przeszła pewna myśl. Znów ta sama, ale nigdy nie miałam odwagi, by to zrobić. Dzisiaj wręcz czułam potrzebę. Wstałam z parapetu i udałam się do garderoby. Poszłam na sam koniec pomieszczenia i schyliłam się koło szafy, w której trzymam sukienki i dodatki na ważne okoliczności. Z dna wyciągnęłam coś w rodzaju skrzyni. Położyłam ją przed sobą i przymknęłam oczy. A może nie powinnam tego robić? Co jak wrócą złe wspomnienia? Mimo to uniosłam pokrywę. Moje oczy podeszły łzami.

*** DWA DNI PÓŹNIEJ ***

- POV Rossa -

Spojrzałem na Katie. Ta również mi się przyglądała. Czekała, aż w końcu coś powiem.
- Ross?
Odchrząknąłem.
- Ale to nie ma sensu. Czemu chcesz to zrobić?
Ta spojrzała na mnie jak na głupka.
- To oczywiste. Zraniłeś mnie. Ja cię kochałam, byłeś jedyny. Wiem, że nie mam dobrej opinii jeśli chodzi o stałe związki, ale z tobą byłam szczęśliwa.
Przewróciłem oczami.
- I dlatego poszłaś do łóżka z innym.
Kat się przymusowo uśmiechnęła.
- Bo ty nie pokazywałeś mi, że mnie kochasz. Tak wyszło. On przynajmniej się mną zajął, gdy ty polazłeś do tej Carrie.
Zasmiałem się.
- Tak się tobą zajął, że aż zrobił ci dzidziusia, uroczo! Szkoda, że to mnie oczerniasz przed innymi.
Katie wstała. Może nie powinienem tak myśleć, ale nadal coś mnie w niej pociągało i szczerze, to nawet z brzuchem wygląda świetnie.
- Dobrze Ross, jeszcze raz. Zależy mi na opinii dobrej i odpowiedzialnej córki, więc proszę, powiedz, że to twoje dziecko. Nie chcę wyjść na dziwkę przed rodzicami. Wiedzą o tobie, a Benjamina nigdy nie poznali. Wiesz co będzie, jak się dowiedzą jeszcze o nim?
Spojrzałem na nią znudzony.
- Gówno mnie to obchodzi. Dla mnie jesteś nikim.
Wstałem i zmierzałem ku wyjściu.
- W takim razie cię zniszczę! Wszyscy dowiedzą się każdego szczegółu z twojego życia. Jak myślisz, co zrobi z tobą wtedy policja?
Przystanąłem. Co ona mogła? Przecież sama się mnie bała.
- Ale na nic nie ma dowodów, więc daruj sobie słoneczko.
Kat podniosła brew.
- W takim razie zniszczę Carrie.
- Ją zostaw w spokoju!
Blondynka się zasmiała.
- Oh! Przecież ty ją kochasz. Rzeczywiście... Ale... Myślisz, że ona też cię kocha?
Miałem dość tej rozmowy, ale byłem pewny odpowiedzi. Carrie nieraz pokazywała mi, ile dla niej znaczę. Ostatnio prawie zrobiliśmy coś, co jest jednym z większych przejawów miłości.
- Tak. Jest nam ze sobą dobrze i spędzamy ze sobą dużo czasu.
Katie złośliwie się uśmiechnęła.
- Carrie chyba nie powiedziała ci jednej rzeczy.
Podniosłem brew.
- Jakiej?
Dziewczyna się zaśmiała.
- Odpowiedz!
Podeszła do mnie i przystawiła twarz do mojego ucha delikatnie muskając je wargami. Słowa, które wypowiedziała zabrzmiały jak melodia.
- Bo Ca-rrie ma chło-pa-ka.
Odszkoczyłem od niej.
- CO?!
Odpowiedział mi złośliwy śmiech.

To wszystko wyprowadziło mnie z równowagi. Mogłem się tego spodziewać po tej oszustce. Wszystkich owinęła sobie wokół palca zgrywając niewinną. Ale suki będą sukami, a ona już nic nie ukryje. To koniec sielanki. Sama tego chciała, więc to dostanie!

Opuściłem szybko dom Katie i odjechałem z piskiem opon. Nie myślałem racjonalnie. Wiedziałem tylko tyle, że jakoś muszę to wszystko załatwić...

- POV Carrie -

Byłam sama w domu i tak miało zostać przez kolejne dwa dni. Ciocia, wujek, Eliot i nawet babcia pojechali do rodziny do Denver. Mnie też chcieli zabrać, ale ze względu na nadchodzący koniec szkoły, chciałam zostać i podciągnąć parę ocen. Na noc miała przyjechać do mnie Rydel i się mną "zaopiekować". Póki co czekałam na jej przyjazd w swoim pokoju. Siedziałam na parapecie i czytałam pamiętnik mamy, który ostatnio wyciągnęłam z kufra. Codziennie do ostatniego dnia notowała w nim wszystko. Tylko przez pewien okres tego nie robiła. Mimo to, pamiętam co się wtedy działo. W pamiętniku była trzymiesięczna przerwa...

Marzec. Mama zerwała ze swoim chłopakiem, który tak jak ojciec, okazał się być draniem. Zaczęła pić, przez co zwolnili ją z pracy. Alkohol stał się jej nałogiem. Odskocznią. Pewnego dnia nie wróciła do domu. Miałam wtedy 10 lat. Zajęła się mną babcia. Niewinna i mała dziewczynka to ja...
Mama wróciła nad ranem. Pijana. Zamknęłyśmy się z babcią w pokoju. Mama krzyczała, szarpała się. Nieraz i ja na tym cierpiałam. Do dziś pamiętam, jak babcia zachorowała i była w szpitalu przez tydzień, a ja siedziałam całymi dniami w domu. Miałam podkrążone oczy... Bałam się spać. Bałam się, że mama zrobi sobie w tym czasie krzywdę. Nieraz podglądałam ją w nocy, jak siedziała w kuchni i co chwilę przykładała do ust gwint butelki. Kiedyś, jak zobaczyła, że ją obserwuję, to się bardzo zdenerwowała. Rzuciła butlą w moją stronę pozwalając, by szkło rozprysło się po pokoju. Biegłam na górę, ale ona mnie złapała i mocno mną szarpała. I to kiedy leżałam poturbowana pod schodami... A potem... ktoś jej pomógł. I znów było dobrze. Aż do momentu, gdy...
Płakałam. To ja wzbudziłam w mamie potwora po sześciu latach normalnego życia. To przeze mnie... I przez Rossa.
Potrząsnęłam głową. Chciałam odgonić te myśli, chciałam zapomnieć. Stanęłam przed lustrem i otarłam łzy. Weszłam do garderoby i odłożyłam pamiętnik na miejsce. Zarzuciłam kardigan na swoją różową sukienkę, ponieważ trochę zmarzłam. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Pewnie Rydel przyszła wcześniej.

Zeszłam na dół i z uśmiechem otworzyłam drzwi. Byłam zaskoczona widokiem nie Rydel, lecz Rossa.
- Hej- powiedziałam
Chłopak opierał się ręką o ramę drzwi, drugą trzymał w kieszeni. Nie odpowiedział na moje powitanie.
- Chcesz mi coś wyjaśnić?
Podniosłam brew. Skoro on mi nie odpowiada, to ja też nie muszę.

Chłopak wepchnął mnie do mieszkania i zatrzasnął za sobą drzwi. Pociągnął mnie za nadgarstek.
- Zadałem pytanie suko!
Pisnęłam z bólu. Z całej siły odepchnęłam jego rękę i korzystając z okazji pobiegłam na górę, do swojego pokoju.  Chciałam schować się do garderoby, ale w tym samym czasie do środka wpadł Ross. Szarpnął mnie za włosy i odepchnął pod ścianę. Po chwili jego ciało przywarło do mojego. Próbowałam się szarpać, ale to tylko pogarszało sytuację. Chłopak podwinął moją sukienkę w górę i opuścił moją bieliznę. Zaczęłam przez łzy przepraszać, choć sama nie wiedziałam za co. Po prostu potrzebowałam, by się nade mną zlitował. Nie pomagało. Używając wolnej ręki wbiłam mocno paznokcie w jego kark i przejechałam kilka centymetrów. W tej samej chwili poczułam uderzenie w policzek.
- Ty dziwko!
Chłopak mocno wbił palce w moje biodra. Po chwili poczułam inny rodzaj bólu, którego w żaden sposób nie można porównać do uderzenia. Straciłam wszystkie siły. Nie umiałam krzyczeć, ani się szarpać. Tylko płakałam mocząc łzami koszulkę chłopaka, którego w tej chwili najchętniej bym zabiła.  Blondyn zaczął poruszać się szybciej wysyłając do mojego ciała kolejne fale bólu. Jego drżący oddech otulał moją szyję. Każda sekunda dłużyła się jak godzina. Modliłam się, by ktoś tu przyszedł. Rydel! Nawet Cameron! Złapałam kurczowo jego koszulki i odchyliłam głowę w bok. Chłopak zaczął pieścić wargami moją szyję, muskał mnie za uchem. Szarpnęłam się używając całej mojej siły. Ten mocno chwycił mój podbródek i odwrócił tak, bym znów patrzyła mu w znienawidzone przeze mnie od tej chwili oczy.
- Kochanie... Jeszcze niedawno tak mnie pragnęłaś...
Zaczął mnie całować, a ja jak kukiełka bez życia stałam pod ścianą i czekałam aż to wszystko się skończy.

Nagle usłyszałam dźwięk otwierającego się garażu.
- Rydel - wyszeptałam z utęsknieniem.
Ross szybko się odsunął i doprowadził się do normalnego stanu. Widziałam przez zaszklone oczy jak w końcu opuszcza mój pokój. Zaczęłam się trząść. Osunęłam się na podłogę i zaczęłam łkać.

- POV Rydel -

Stałam pod drzwiami do domu Carrie. Właśnie chciałam dzwonić; kiedy drzwi same się otworzyły, a ze środka wyszedł sfrustrowany Ross.
- Co się stało?
Nie odpowiedział. Wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon.

Zaniepokojona szybko weszłam do środka. Carrie nie było na dole. Wbiegłam na górę do jej pokoju. Dziewczyna siedziała skulona na podłodze i płakała. Miała całą pomiętą i delikatnie zakrwawioną sukienkę a jej włosy wiły się na wszystkie strony. Podeszłam do niej i ją objęłam. Ta przyłożyła głowę do mojej klatki piersiowej. Zaczęłam gładzić jej ramię i plecy. Cała się trzęsła. Nie miałam wątpliwości, do czego przed chwilą tu doszło.

____________________________________________________________________

Nowy rozdział yaaay! Przepraszam, że nie dodawałam tak długo, ale po prostu nie byłam na siłach i nie miałam warunków. Zaczynając od tego, że zmarła mi prababcia, a kończąc na tym, że ludzie z klasy znaleźli mojego tt i były pewne problemy. Do tego nie mam dostępu do laptopa i tak o to dwa miesiące minęły. Dość długo pracowałam nad tym rozdziałem i szczerze, jestem nawet zadowolona, aczkolwiek wiem, że najchętniej byście mnie teraz zabiły/li. Cóż obiecałam, że jeszcze niejednym was zaskoczę i bam! Plus rozdział jest dość długi haha. Postaram się dodawać częściej w miarę możliwości, ale nie mogę nic obiecać. Ale przy okazji was troszkę zaszantażuję i proszę was, byście weszli na nowego bloga, przeczytali i wyrazili opinię. Bardzo mi zależy, by zobaczyć, że ludziom ogółem podoba się to, co piszę, a nie o kim piszę. Link jest tutaj (KLIK). Jak nie będzie tam przynajmniej 30 komentarzy, przestanę dodawać rozdziały również tutaj.
Jeśli nadal tu jesteście i czytacie STK, to wiedzcie, że was nieskończenie kocham, więc pozwólcie, że właśnie teraz was przytulę

3... 2...1... *huuuuuuug*

Yaaay! Haha Do tego są święta (o jak ja nienawidzę świąt), więc chce wam życzyć wszystkiego najlepszego, bo na to zasługujecie. Wszyscy jesteście kochani i jesteście warci najlepszych rzeczy. Jesteście cudowni tacy, jacy jesteście i zawsze, ale to zawsze, gdy będziecie mieć jakiś problem, piszcie do mnie na tt albo na maila. Mam nadzieję, że wasze marzenia się spełnią i wszyscy będzie weseli. I szczęśliwego Nowego Roku skarby x

Nie zapomnajcie komentować, chce wiedzieć, czy opłaciło się tyle pisać ten rozdział x

Kocham was, Carrie xoxo