- POV Carrie –
Siedziałam w szpitalnej poczekalni, a obok mnie rodzina
Rossa. Moja ciocia z podenerwowaniem chodziła po korytarzu. Wszyscy czekaliśmy
na wiadomość od lekarzy. Panowała cisza, po chwili przerwała ją Emma.
- Carrie, powiedz, co tam się stało! – Była zdenerwowana, w
sumie nie ma co się dziwić.
Jednak nie byłam w stanie odpowiedzieć. To było zbyt trudne.
Wtedy usłyszałam inne kroki. Uniosłam głowę. Ujrzałam wujka
idącego z Nashem. Podeszli bliżej. Uśmiechnęłam się do brata.
- Wypuścili go za kaucją. – Wyjaśnił wujek. – Złożył zeznania
i powiem wprost, on i Ross wpakowali się w niezłe bagno.
- Zamkną ich? – Spytała z przerażeniem Stormie.
- Ciężko powiedzieć, policja jeszcze przesłucha Rossa… jeśli
się obudzi.
- Zayn! – Ciocia rzuciła wujkowi spojrzenie.
Wstałam i podeszłam do Nasha.
- Zostaniesz u nas przez jakiś czas.
- Nie wiem… Mam wrażenie, że twoja ciocia i wujek niezbyt
mnie lubią.
- Przestań… - Przewróciłam oczami.
Wtedy drzwi od pokoju Rossa otworzyły się, a ze środka
wyszła lekarka.
- Chłopak miał wiele szczęścia. Kula zatrzymała się na
żebrze, nie uszkadzając narządów.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
- Więc będzie żył? – Spytał Riker.
- Stracił dużo krwi i na razie jest nieprzytomny. Jeśli nie
wybudzi się w ciągu doby, to niestety będzie powód do zmartwień. Ale proszę być
dobrej myśli.
- A możemy go zobaczyć?
- Przykro mi, ale póki co lepiej nie. Musimy mieć pewność,
że wszystko będzie dobrze, by pozwolić innym do niego wchodzić.
- To może wróćmy wszyscy do domu, ochłońmy i wrócimy tu rano,
jak wszystko się wyjaśni. – Zaproponował Zayn.
Mark się zgodził.
- Racja, nic tu po nas.
Wszyscy zaczęli się zbierać, tylko ja siedziałam dalej na
swoim miejscu.
- Carrie, chodź. – Spojrzała na mnie Rydel.
Pokiwałam głową na boki.
- Nie, ja zostanę.
- Słońce, lekarze zadzwonią jak się obudzi. – Uśmiechnęła się
Stormie.
- I tak wolę poczekać. Uszanujcie moją decyzję.
Emma i Zayn zerknęli na siebie.
- Dobrze, jak uważasz.
- Ja też zostanę. – Zadeklarował Nash i usiadł koło mnie. Uśmiechnęłam
się do niego ciepło.
Po chwili Lynchowie i wujek z ciocią opuścili szpital. Razem
z Nashem jeszcze trochę rozmawialiśmy i czekaliśmy, aż wydarzy się cud.
W środku nocy poczułam jak ktoś delikatnie klepie mnie po ramieniu.
Otworzyłam zaspane oczy.
- Carrie Benson?
- Uh… Tak.
Podniosłam głowę, którą miałam opartą na ramieniu śpiącego
Nasha.
- Ross się obudził. – Wyjaśniła pielęgniarka. – Nalegał, bym
cię do niego zaprowadziła.
Zszokowana przyswoiłam słowa kobiety. Zaczęłam delikatnie
trząść Nashem, by go obudzić.
- Nash, Ross się ocknął. Wstawaj! Chce z nami porozmawiać,
słyszysz? Ross się obudził.
Brunet powoli otworzył oczy.
- Co?
- Obudził się.
Chłopak wyraźnie się ucieszył.
- Możemy do niego iść?
Uśmiechnęłam się kiwając głową.
Chwilę później pielęgniarka zaprowadziła nas do pokoju
Rossa. Blondyn leżał na łóżku, był podpięty do komputera, a od jego klatki
piersiowej odchodziło dużo kabelków. Podeszłam bliżej. Chłopak otworzył oczy.
- Carrie. – Cicho wyszeptał.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Jestem tu.
Chwyciłam jego lewą dłoń. Nash usiadł na krześle po drugiej
stronie łóżka.
- Carrie, przepraszam
za to, co ci zrobiłem wtedy. Ja nie myślałem racjonalnie, zachowałem się jak
jakieś zwierzę. – Głos miał słaby i mówił z trudnością. – Wybacz mi, proszę.
- Ross takich rzeczy… - westchnęłam. – To zbyt trudne.
- Ale mimo wszystko tu jesteś. – Uśmiechnął się zadziornie. Nawet
w tej chwili był Rossem, którego poznałam.
- Jestem, bo chcę znać prawdę.
Zmarszczył brwi.
- Co?
- Dużo rzeczy mi nie powiedziałeś. Mam dość tajemnic.
- Ale te sekrety… Ja je muszę zachować. Jak Jake się dowie,
że wiesz…
- Jake nie żyje. – Odpowiedział chłodno Nash. Ross był zaskoczony.
– Teraz możemy jej wszystko powiedzieć.
Nastała cisza. Przyglądałam się uważnie Rossowi. Po jego
mimice wywnioskowałam, że zbiera wszystkie wydarzenia w spójną całość. Wkrótce
zaczął mówić.
- Niedługo po tym, jak skończyłem 16 lat, poznałem Nasha. Na
początku była to niewinna i normalna znajomość, ale z czasem zachciałem
próbować nowych rzeczy. Alkohol i inne używki weszły w nawyk. W sumie zawsze
Nash wszystko załatwiał, a mnie nie interesowało, skąd to ma. Chodziło tylko o
zaspokojenie potrzeb.
Pewnego razu, gdy byłem u niego w domu, odkryłem o co tak
naprawdę chodzi – za wszystkim stał Jake. Od początku używał Nasha jako zabawki
do sprowadzenia kogoś „do pomocy”. Padło na mnie. Z czasem totalnie zaczęło mi
odwalać, a w Jake’u widziałem coś w rodzaju wyzwolenia… Pamiętasz, jak kiedyś
nad stawem opowiadałem ci, że zawsze byłem słabym ogniwem? – Przytaknęłam. –
Więc widzisz. Przez założenie maski tego „niegrzecznego chłopca” inni zaczęli
mnie brać na poważnie. Czuli respekt. Podobało mi się to coraz bardziej, aż w
końcu pochłonęło mnie to na maksa. I co śmieszne, ani razu nie przeszło mi
przez myśl, że Jake się mną bawi, świetnie wiedział, z czym sobie nie radzę,
więc to wykorzystywał. Wtedy nie wiedziałem już kim tak naprawdę jestem. Ja i
Nash stawaliśmy się jak Jake i totalnie zapomnieliśmy o dobrze innych.
Pewnego dnia poznałem Jennifer. Ona robiła wszystko, by
sprowadzić mnie na dobrą drogę. Udawało jej się, ale Jake’a to nie
satysfakcjonowało. A kiedy coś mu się nie podoba, robi wszystko, by się tego
pozbyć. Tak samo było z nią… - Jego usta utworzyły wąską linię, próbował powstrzymać
się od płaczu.
- Ross, mówiłeś, że to ty ją…
- Carrie, jestem złym człowiekiem, ale nigdy bym nikogo nie
zabił. To Jake kazał mi kłamać.
Zatkało mnie. Zaczęłam gładzić wierzch jego dłoni opuszkami
palców. Po kilku długich chwilach ciszy, zdecydowałam upomnieć się o resztę.
- Co było dalej?
- W sumie niewiele. Mi i Nashowi coraz bardziej odwalało,
trzymałem z Jakiem tylko dlatego, by być bezpieczny. A on dalej się rozkręcał i
robił coraz gorsze rzeczy i wszystko planował tak, by w razie odkrycia zbrodni,
wina spadła na mnie lub Nasha.
Minął rok. Wtedy poznałem ciebie. – Uśmiechnął się. – Ty…
Rozświetlałaś mi każdy kolejny dzień. Od początku wiedziałem, że nie jesteś
zwykłą dziewczyną. Zakochałem się w tobie. Wiem, że to głupie, ale taka jest
prawda.
Uśmiechnęłam się słysząc
jego słowa. Nash opuścił salę.
- Miałem wobec ciebie poważne zamiary, ale znów pojawił się Jake.
Sytuacja znów zaczęła wyglądać jak ta z Jennifer. Ale obiecałem sobie, że tym
razem tak łatwo nie pozwolę ci odejść. Potem był ten wypadek, w którym miałaś
zginąć. Jake myślał, że się udało. Nie wiedział, że tak naprawdę umarła twoja
mama. W sumie w pewnym stopniu dlatego zdecydowałem się wtedy uciec. To miało
uczynić cię bezpieczną. Nie zwracałbym wtedy uwagi Jake’a na ciebie i miałaś
szansę normalnie żyć. Ale nie potrafiłem. Te pół roku bez ciebie, było gorsze
niż wszystkie zbrodnie Jake’a razem wzięte. Musiałem wrócić. I wtedy wszystko
samo zaczęło się pieprzyć. Tu Katie, tu Jake… Później jeszcze sytuacja z
Cameronem… Carrie, wiem, że to głupie i nie ma sensu, ale nie wytrzymałem. Coś
we mnie wybuchło i dlatego ostatnio… Boże, gdybym mógł cofnąć czas!
- Ross…
- A wiesz co jest najgorsze?! To, że próbowałem uchronić cię
przed całym światem, a ostatecznie to ja jestem tym, który zranił cię
najbardziej! – W tej chwili płakał.
Nastała cisza zakłócana odgłosami szpitalnej aparatury. Po
moich policzkach spływały łzy. Nie wiedziałam co myśleć. To było zbyt trudne,
by po prostu mu wybaczyć. Wstałam.
- Carrie…
- Powiesz to wszystko policji.
- Dobrze, ale proszę nie
zostawiaj mnie.
Spojrzeliśmy sobie w oczy.
Zacisnęłam usta.
- Pa Ross…
- Ale Carrie!
- Dziękuję za wszystko.
Opuściłam jego pokój. Na
korytarzu czekał na mnie Nash.
- I jak?
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego
zaczęłam łkać. Brunet mnie objął.
- Spokojnie. Będzie dobrze.
- Nie będzie!
Usidłam pod ścianą. Chłopak zajął miejsce obok mnie.
- Carrie, rozumiem, ze masz
swoją godność, ale nie pozwól takiej błahostce stanąć na drodze do twojego szczęścia.
- Co masz na myśli?
- Ty i Ross zawsze się
przyciągaliście, owszem, zawsze coś wam potem stawało na przeszkodzie, ale
teraz jest szansa.
- Nie rozumiesz…
- Tu nie ma co rozumieć. To jest
miłość. Ona jest niepojęta. Nie widzisz, że mimo wszystkich niedogodzeń, zawsze
do siebie wracaliście?
- Widzisz, w tym rzecz
Wracaliśmy. Ale nie było go przy mnie cały czas, nie było go, gdy był
potrzebny.
- Bo go zawsze odtrącałaś. A spójrz
na to racjonalnie. Uratował cię nieraz. Wtedy, gdy to ja jeszcze miałem ci
zrobić krzywdę, potem od twojej matki, od ojca… A teraz? To nie ja cię uratowałem.
To on uchronił cię przed pociskiem. Ross to bohater, nie widzisz tego? Zależy
mu na tobie!
- Bredzisz!
Wstał.
- Dobra, to nie ma sensu. Jesteś
zaślepiona tym swoim Cameronem.
I wtedy coś sobie uświadomiłam.
Nash nie miał racji co do Cama. Może i był dla mnie ważny, ale gdy wrócił Ross,
to uczucie się wypaliło. Zawsze to Rossa stawiałam nad wszystko inne. Bal, wspólnie
spędzona sobota… Już od jakiegoś czasu to Ross był dla mnie ważniejszy od Camerona.
- Nash, nie kocham Cama.
- Hmm?
- O mój Boże! Ja ciągle kocham
Rossa! – Wstałam.
- Carrie… - W jego głosie było
słychać niepokój.
- Muszę z nim pogadać.
- Czekaj! – Złapał mnie za ramię i głową wskazał okno do sali, w której leżał blondyn. Spojrzałam we wskazane
przez niego miejsce. Ross leżał na łóżku i krztusił się krwią, a wokół niego
biegali lekarze. Zamarłam.
- Nash, co się dzieje?
- Nie wiem… - Był przerażony.
Po chwili jeden z lekarzy odkrył
Rossa do połowy i przyłożył mu do klatki piersiowej defibrylator. Ze łzami w
oczach przyglądałam się, jak go reanimują. Lekarze jeszcze trzy razy użyli
urządzenia. Podeszłam do szyby. Wtedy zobaczyłam, jak pielęgniarka przykłada
dłoń do jego szyi i kiwa głową na boki. Poczułam okropny ucisk w klatce
piersiowej, wręcz miałam wrażenie, że wszystkie siły mnie opuściły.
Kilku lekarzy wyszło z pokoju.
Spojrzałam na jednego z nich z przerażeniem. Ten tylko położył mi dłoń na
ramieniu.
- Przykro nam… Nagłe zatrzymanie
akcji serca – westchnął – tego nikt się nie spodziewał.
Odszedł jakby nigdy nic. Nash
podszedł do mnie niepewnie i spojrzał z przerażeniem w moje oczy. Rzuciłam mu
się w ramiona, chowając twarz we głębieniu nad jego barkiem.
- Boże, Nash... On, on...
Chłopak tylko silniej mnie uścisnął, poczułam jak jego oddech przyśpiesza. W końcu sam jednak nie wytrzymał i z jego gardła wydarł się szloch.
Jednak w tej chwili wydarzyło się coś dziwnego...
Chłopak tylko silniej mnie uścisnął, poczułam jak jego oddech przyśpiesza. W końcu sam jednak nie wytrzymał i z jego gardła wydarł się szloch.
Jednak w tej chwili wydarzyło się coś dziwnego...
___________________________
Hejka. Przychodzę z jednym z ostatnich rozdziałów, więc cieszcie się póki macie okazję. I tak prawie nikt już tego nie czyta, więc nawet nie wiem, po co się rozpisywać i tracić czas na pisanie tego, więc po prostu miłego czytania i do zobaczenia wkrótce.
ALLLLLEEEEEEEEEEEEEEE ZANIM ZOSTAWISZ KOMENTARZ ( O IRONIO I TAK BĘDZIE ICH CO NAJWIĘCEJ 6) I STĄD WYJDZIECIE, PROSZĘ WEJDZIE NA BLOGA MOJEJ PRZYJACIÓŁKI. NAPRAWDĘ WARTO I BARDZO WAS WCIĄGNIE, OBIECUJĘ [FIX IT ALL]
Carrie xoxo
O jezu. Ty to lubisz rozwalac czlowieka emocjonalnie. Szok totalny. Usmiercilas mi Rossa! ;cc
OdpowiedzUsuńGenialny rozdzial. Czekam na next. - @Kasiaa_R5
Nie nie nie !!!!!!!!
OdpowiedzUsuńBędzie druga część?
Czytalam to ze lzami w oczach!
OdpowiedzUsuńJak moglas!? Jak?
On ma zyc!
Koocham twoje ff. Jest takie djsndjndh.
Fajny rozdział jak zawsze jak czytałam to ze łzami w oczach mam nadzieje że Ross będzie żył i będzie z Carrie :)
OdpowiedzUsuńPS: życzę duuuuuużo wenki :D
PAULINA, KOMPLETNIE OSZALAŁAŚ, ON MUSI ŻYĆ!
OdpowiedzUsuńi tak cię kocham, okay, nie obrażaj się, haha
Jak zwykle cudny i w ogóle jnsnxkcidlxckaoeix ale nie mogę w to uwierzyć i mam nadzieję, że przywrócisz go jednak do życia. Musiałaś go uśmiercić w takiej chwili? Gdy Carrie wreszcie zrozumiała, że go kocha?! To okrutne, hahah
I dziękuję baaaardzo, bardzo, baaaardzooooo za polecenie mojego bloga, aww, jesteś kochana!
Nieeeeee... Ross musi żyć. Carrie i Ross muszą być razem. Jak to czytałam to ręce trzęsły mi się jak jakieś osiki na wietrze.
OdpowiedzUsuńNie możesz go zabić. I nie wsadzaj ich do paki. Proszęęę... Tak bardzo. Mam nadzieję, że wzkrzesisz Ross'a. To byłaby najpiękniejsza rzecz na świecie.
Życzę ci dużo weny :)
NIE!!!!!!!!!!!!!!! Uśmierciłaś Ross'a?! Zwariowałaś?! Boże, płaczę, ryczę. Jak mogłaś hę? Nie to na pewno skończy się dobrze. No, nie? Ross musi żyć. Plisss nie uśmiercaj go.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Delly Lynch
Hejka kiedy dodasz kolejny rozdział ? Czekam z utęsknieniem na kolejny :D
OdpowiedzUsuń